Tureckie Towarzystwo Turystyczne Koło Turystyczne Z historii Koła Nasz region Nasz śpiewnik Sekcja żeglarska Linkownia Kontakt
startuj z nami  |  dodaj do ulubionych   
VIRIBUS UNITIS po drogach i bezdrożach, czyli nasza historia turystyki
  Ambitne początki, czyli SKKT
  Pod rękę ze Spółdzielnią Uczniowską
  Na piechotę i rowerem z p. Zasadą
  Pan Szymański i bezgraniczna miłość do Tatr
  Turystyczne wakacje - lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte
  Turystycznie i naukowo
Reaktywacja, czyli historia lat ostatnich
 Turystyczne wakacje - lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte

Dziś wydaje się to wręcz niezwykłe, ale w latach 70. w każde wakacje w szkole organizowano 2, a nawet 3 obozy letnie. Były to głównie obozy wędrowne harcerskie, a uczniowie korzystali z nich chętnie, zwłaszcza że oferta biur turystycznych nie była tak bogata jak obecnie, choć z drugiej strony wypoczynek dla młodzieży organizowały wszystkie większe zakłady pracy. W latach 80. było ich już zdecydowanie mniej, o czym zadecydował pewnie najpierw stan wojenny, a później dokonujące się stopniowo zmiany ustrojowe.

 

Obozy wędrowne ze stałą bazą w Krościenku organizował od roku 1973 przez 9 kolejnych lat p. Lech Zielony. Patronowała im Komenda Hufca ZHP w Turku, ale ostatecznie ich formuła niewiele miała z harcerstwem wspólnego. Trudno dziś opowiadać o każdym z obozów – były do siebie podobne, choć przecież dla ich uczestników miały charakter szczególny i niepowtarzalny.

Obozy w Krościenku były raczej kameralne – grupa licząca około 20 osób kwaterowała co roku u p. Plewy zaprzyjaźnionej z opiekunami i młodzieżą z racji wieloletnich kontaktów. Czasem panu Zielonemu towarzyszył w roli opiekuna grupy p. Remigiusz Kowalski, a podczas kilku obozów druhna Renata Spindler.

Wszystkie posiłki uczestnicy przygotowywali samodzielnie, nie korzystając z barów czy restauracji. O ile śniadania i kolacje nie nastręczały problemów, to w przygotowaniu obiadów pomagała obozowiczom niezastąpiona pani Plewa. Ponieważ czasy były kryzysowe, a zaopatrzenie w sklepach marne, obóz korzystał ze specjalnej karty, uprawniającej do zakupu produktów spożywczych.

Zgodnie z formułą obozu wędrownego większość czasu wypełniało wędrowanie, a było dokąd, bo przecież z jednej strony kusiły Pieniny z Sokolicą i Trzema Koronami, z Czerteziem i Czertezikiem, z drugiej Małe Pieniny z Wysoką i Wąwozem Homole, wreszcie od północy Beskid Sądecki z Prehybą i niedużą Bryjarką, a nawet Gorce z Lubaniem. Nigdzie jeszcze nie było biletów wstępu ani kolejek, a na szlaku za symboliczną opłatą można było napić się żętycy i zsiadłego mleka.

Popołudnia wypełniały zajęcia sportowe, czasem leniuchowanie nad Dunajcem albo w przypadku brzydkiej pogody seanse filmowe w kinie w Krościenku. Jakby mało było chodzenia, uczestnicy wieczorami wychodzili jeszcze na długie spacery w stronę Szczawnicy. Zwiedzanie zamków w Czorsztynie i Niedzicy to oczywiście stały punkt obozu, egzotycznie wyglądała na ich tle nowo budowana zapora na Dunajcu. Najbardziej wytrwali i zdeterminowani decydowali się na nocną pobudkę i wyprawę w góry, by wschód słońca witać na Trzech Koronach.

Pani Plewa nie raz zachwycała się młodzieżą z naszej szkoły, ujęta jej grzecznością i zdyscyplinowaniem. Rozważała nawet pomysł, by do Liceum w Turku oddać swego syna. A bywało różnie. Anna Mękarska – wtedy uczennica, dziś poważna polonistka w naszej szkole – pamięta swoją ulubioną obozową piosenkę:

Kubuś Puchatek był miś malutki,

Nie miał nałogów, nie pijał wódki.

Jedną miał wadę wśród zalet tylu:

O męskim marzył wciąż seksapilu.

Na jednym z obozów, podejrzanie spokojnym, uczniowie wstawali z nocy, kiedy opiekunowie spali spokojnie po ciężkim, intensywnym dniu wędrowania, by oddawać się ...grze w karty.

 

Wakacje w Brodnicy  czyli obozy określane jako półwędrowne przez kilka kolejnych lat, od roku 1976 do 1979, organizował p. dyr. Edmund Ćwikliński. – najpierw jako nauczyciel chemii, później już wicedyrektor. Towarzyszyli mu p. Helena Ćwiklińska ucząca również chemii albo p. Jerzy Kurc, nauczyciel zajęć technicznych, a podczas opisanego niżej obozu z roku ‘77 również syn, Marek. Głównym punktem zakwaterowania wszystkich obozów był internat Technikum Mechanicznego w Brodnicy, rodzinnym mieście p. Ćwiklińskiego. Uczniowie nocowali też w Gaju i Kutnie. Rzeka Drwęca oraz okoliczne jeziora i lasy pozwalały korzystać z prawdziwie wakacyjnych rozrywek. Uczestnicy obozu wędrowali do najpiękniejszej w okolicy plaży w Bachotku i wypływali kajakami na „wielką” wyprawę ze Zbiczna, by utknąć gdzieś między trudnymi do pokonania trzcinami. Dodatkową atrakcją były położone niedaleko od Brodnicy Toruń, Grudziądz i Płock z ich turystycznymi walorami. Uczniowie mogli cieszyć się nie tylko zabytkami, ale też planetarium, ogrodem botanicznym i zoologicznym. Zachowana do dziś kronika jednego z obozów utrwala barwne szczegóły.

    Pogoda czasem bywała kapryśna, nie raz trzeba było wracać na miejsce noclegu w strugach deszczu. Wtedy to p. Ćwikliński ratował wszystkich, zatrzymując na drodze np. bagażową „nyskę”, a p. Ćwiklińska aplikowała obowiązkową aspirynę. Wieczorne dyskoteki, a było ich niemało, trwały nawet do godz. 24.00, a lekcji tańca udzielał sam pan Ćwikliński. I historie takie jak zawsze: chłopcy wrzucili Izę do jeziora, a robaki do domków campingowych zajmowanych przez dziewczyny; jakaś para zapomniała o bożym świecie i na dobrą godzinę zaparkowała rowerem wodnym w trzcinach; Jasiu złapał martwą rybę i usilnie próbował wrzucić ją koleżankom za koszulę; paru wychowanków znikło, by pożegnać się z przygodnie poznanymi warszawiankami, w których nie wiadomo co widzieli. Kiedy p. Ćwikliński zamknął salę chłopców na klucz, by nie przemykali do dziewcząt, ci skorzystali z okna, tylko czemu te dziewczyny tak głośno piszczały? Kronika jednak milczy o tym, jak uczniowie wymknęli się nocą, by spędzić czas nad brzegiem jeziora. Ale o tym opiekunowie dowiedzieli się dopiero po powrocie do domu.

 

 

Lato po harcersku to znacząca część szkolnej historii turystyki. Harcerstwo zajmowało w szkole ważne miejsce i właściwie musiałaby powstać odrębna monografia, by ten obszerny rozdział ogarnąć. Niestety, krótki szkic, z konieczności niepełny, odsłania tylko niektóre karty, niech więc wyrozumiale spojrzą na niego ci, którzy zapamiętali inne czasy i zdarzenia. Ten rozdział poświecony będzie bowiem tylko zdarzeniom z lat 70. i 80. Przypominam, że to czasy HSPS czyli Harcerskiej Służby Polsce Socjalistycznej, nie najlepiej wspominane przez tych, którzy uważają się za prawdziwych harcerzy. Jednak dla wszystkich, którzy jako bardzo młodzi ludzie aktywnie działali w szeregach harcerskich, nie miało to większego znaczenia. Dziś mówią, że to czas najpiękniejszy – czas ich beztroskiej młodości.

W drugiej połowie lat 70. w szkole istniał specjalny etat, a właściwie pół etatu dla instruktora harcerstwa, opiekującego się szkolną drużyną. Funkcję instruktora powierzono wtedy p. Wandzie Stolarek, później stanowisko to przejęła p. Jolanta Rowińska. Nasi harcerze mieli naprawdę niemało okazji do wyjazdów bliższych i dalszych. Organizowano wówczas przede wszystkim rozliczne biwaki: w Miłkowicach, Zaniemyślu, Mikorzynie.

Stałą imprezą, w której uczestniczyli harcerze z naszej szkoły, były rajdy ZMS „Szlakiem Zdobywców Wału Pomorskiego”. Była to jedna z najpopularniejszych w latach siedemdziesiątych imprez masowych. Liczba uczestników tych zlotów zbliżała się do 15 tys. Oprócz programu turystycznego i kulturalnego, młodzież włączała się też w tzw. czyny społeczne, np. brała udział w budowie Parku Kultury i Wypoczynku w Szczecinku.  Zachował się do dziś oficjalny śpiewnik z roku 1974, a w nim bardzo stare szlagiery: „Budujemy nowy dom”, „Piosenka o Nowej Hucie”, „Kalinka”…

Każdego roku uczniowie LO spędzali wakacje na obozach harcerskich. Były to przede wszystkim obozy stałe – w Pilchowicach w Kotlinie Jeleniogórskiej, Przyjezierzu, Lubstowie, ale również wędrowne – np. z Polanicy przez Duszniki, Zieleniec, Bystrzycę Kłodzką do Międzygórza. Swoje prywatne zbiory, stare fotografie i zapiski z tamtych lat udostępniła mi p. Jolanta Kaczmarek (Paszewska), ale poddaję się – atmosfery lat młodzieńczych nie jestem w stanie oddać. Bo jak na przykład opisać dziwne zaślubiny Joli i Jurka i to w dodatku 22 lipca?

W latach 1978 i 1979 harcerze z naszej szkoły spędzali wakacje na obozach harcerskich w Chodczu i Czarnocinie zorganizowanych przez turkowski szczep harcerski. Na obozie w Czarnocinie nad Zalewem Szczecińskim oprócz p. Rowińskiej opiekunami byli p. Elżbieta Witczak (dziś Kaczorowska, nauczycielka języka polskiego w Gimnazjum nr 2) i p. Hieronim Andrzejewski. Wyjazd ten wielu zapamiętało jako szczególnie dramatyczny. Nad okolicą rozszalała się wichura, wiatr wyrywał drzewa z korzeniami, a namioty nie dawały poczucia bezpieczeństwa. Ratunkiem przed nawałnicą była błyskawiczna ewakuacja do pobliskiego PGR-u.

W roku 1979 opiekę nad szczepem przejmuje p. Maryla Jaśkiewicz, harcerka „od urodzenia”, rozpoczynająca właśnie pracę w  Liceum jako nauczycielka łaciny. Pani Jaśkiewicz nazywana dziś przez dawnych uczniów „Marynią” to osobowość nietuzinkowa, a jej wpływ na zaprzyjaźnionych z nią uczniów, niewiele zresztą młodszych, jest nie do przecenienia. Jej drużyna, „Czarna Jedynka”, to modelowe harcerstwo wzorowane na kręgu Małkowskiego i skautowskich zasadach.

Niezwykła wieź, jaka wytworzyła się między członkami drużyny, wynikała z najnaturalniejszej potrzeby bycia ze sobą. Wystarczyło spontanicznie skrzyknąć się w sobotę czy niedzielę, aby wybrać się na wspólne wędrowanie po lesie, wyjazd rowerowy, ognisko... I tamte rozmowy – o wszystkim: od niepodręcznikowej historii po ...tajemnice seksu.

Marynia organizowała w czasie wakacji obozy harcerskie: dwa wędrowne wzdłuż Bobru, jeden w Bieszczadach i jeden stacjonarny w Kobylcu koło Wągrowca nad jeziorem Durowskim. Zresztą podczas obozu w Bieszczadach z atakiem kolki nerkowej trafiła do szpitala w Ustrzykach Dolnych, by już po jednym dniu kategorycznie ów szpital opuścić. Podczas tych obozów zdarzało się naszym harcerzom wchodzić uroczyście na niedzielną mszę do pobliskiego kościoła, by po jej zakończeniu chóralnie odśpiewać „Rotę”.

Zabierała też swoich harcerzy na rajdy w Tatry, z całonocną podróżą pociągiem, noclegami w Zakopanem i czterema gitarami. Na jednej z nich sama zresztą grała. W Łodzi dołączał do grupy przewodnik tatrzański i zapalony taternik o wdzięcznym imieniu Emanuel, służący fachową pomocą na szlaku i sprawujący opiekę nad grupą.

To podczas jednego z wiosennych rajdów w Tatry zdarzyła się historia, którą można by podawać jako przykład w pełni uzasadnionego stosowania „kary cielesnej”! W Tatrach zalegał jeszcze śnieg, a grupa zdecydowała się wejść na Rysy. Pani Jaśkiewicz pozostała niedaleko pod szczytem, a ekipa złożona z kilku śmiałków, wydawałoby się doświadczona i zaufana, wyruszyła, by zdobyć wierzchołek. Nagle Marynia spostrzegła, że część z nich zeszła ze szlaku, by dyskretnie ...zapalić. I może by nawet darowała te zakazane papierosy, ale oni stali nieopodal urwiska i tuż pod śnieżnym nawisem. Oj, działo się, działo! Już na dole w schronisku sami wybrali stołek i pasek jako narzędzie kary. Resztę szczegółów przemilczę.

Dla Maryni był to zresztą wyjazd pełen dramatycznych emocji. Innego dnia, podczas przejścia przez Świstówkę do Pięciu Stawów, na wąskiej ścieżce wzdłuż stromego upłazu zatrzymał ją nagle przerażający wrzask części grupy. To gwałtowny podmuch wiatru zwiał ze szlaku Jacka Ł., na szczęście na znajdującą się poniżej łąkę.

Tamto harcerstwo stało się ważną szkołą wychowania obywatelskiego i patriotyzmu, ale też w świadomości uczniów pozostawiło miłość do gór. Do dziś pamiętają „turystyczne pieśni stare”, czego dowodem jest p. Anna Mękarska. Do dziś pozostała też żywa przyjaźń.

W kilka lat po odejściu p. Jaśkiewicz obozy harcerskie organizowała p. Jolanta Cicha. Były to trzy obozy PTSM w Kotlinę Kłodzką, Bieszczady i po Ziemi Kieleckiej w latach 1986-88, pierwszy z p. Iwoną Dzidek, kolejne z p. Elżbietą Wojakowską. Uczniowie kolejne odcinki między schroniskami przemierzali na piechotę, właściwie nie korzystając z jakichkolwiek środków lokomocji. Najtrudniejsza i najbardziej męcząca okazała się trasa z Kletna w pobliżu Jaskini Niedźwiedziej przez Śnieżnik do Międzygórza. Zdarzało się, że standard schronisk PTSM był zaskakująco niski, co mogło się okazać nieco kłopotliwe po całym dniu wędrówki w upale i kurzu. W jednym ze schronisk niedaleko Kielc zamiast łazienki obozowicze mieli do dyspozycji studnię na szkolnym dziedzińcu. Cóż, czasem musiała wystarczyć miska i zimna woda.



Zobacz zdjęcia





Tureckie Towarzystwo Turystyczne   |   Koło Turystyczne   |   Z historii Koła   |   Nasz region   |   Nasz śpiewnik   |   Sekcja żeglarska   |   Linkownia   |   Kontakt
© Tureckie Towarzystwo Turystyczne - www.ttt.turek.net.plrealizacja online24.pl